Popegeerowska wioska popadła w nędzę, jej mieszkańcy, którzy z dnia na dzień stali się niepotrzebni, wegetują na zasiłkach. Żyją bez nadziei, bez celu, bez sensu. Dawniej po pracy w polu wystawali pod sklepem, sącząc tanie wino i piwko. Teraz czterech najwytrwalszych "staczy" przeniosło się pod budkę telefoniczną, jedyną we wsi, a raczej poza wsią, gdyż monterzy ustawili ją w lesie, nad jeziorem. Dlaczego tam?
Nie wiadomo, tak jak nie wiadomo, czy kiedykolwiek w słuchawce odezwie się czyjś głos.
Ale skoro budka stoi, ktoś zadzwonić musi i czterej wioskowi kumple czekają w napięciu na tę chwilę. Oczekiwanie skracają sobie łowieniem ryb w jeziorze, popalaniem skrętów (ze skoszonej trawy, bo - jak słyszeli w telewizji - młodzi w miastach masowo "trawę palą") i rozmowami o świecie, o tym, jak dobrze było i jak źle jest. Z rozrzewnieniem wspominają dawne czasy, gdy "władza kradła, ale i ukraść pozwalała". A teraz ci w Sejmie i w Senacie to "po cztery garnitury mają, a o biednych nie pomyślą". Nawet z Ruskimi człowiek nie zahandluje, bo ostatnie ich oddziały opuściły nasz kraj 10 lat temu. A kiedyś to i węgiel, i tuszonkę, i paliwo rakietowe kupiło się za grosze. Na przemianach ustrojowych wyszli źle i pegeerowcy (gospodarstwo kupił jakiś Japończyk, co to - wedle relacji Listonosza - chce w tamtejszych stawach hodować perły albo... szmaragdy), i Kierownik sklepu (bo budka w lesie oddaliła go od najlepszych klientów - co prawda, na krechę wino kupują, ale za to ile!), i Listonosz, co na paliwie rakietowym w motorowerze dwa razy szybciej okolicę objeżdżał. Na zwykłym jego motorower stale gaśnie, ale teraz, gdy wchodzimy do Unii, na rowerze listy rozwozić nie honor. Ale chyba najgorzej na zmianach politycznych wyszedł Ormowiec. Donosić już nie ma komu ani czego, a ludzka niechęć pozostała. Biorąc na siebie pełną odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, Ormowiec popełnia samobójstwo. Ścieżką przy budce podążają rozmaici ludzie. Kierownik dowozi tam, chcąc nie chcąc, zaopatrzenie, Listonosz przejeżdża tamtędy, wioząc listy, a wiecznie pijany Sołtys próbuje handlować zrobionymi przez siebie "antynami" telewizyjnymi. Przybłąka się nawet działacz związkowy w delegacji, który w imieniu załogi wiezie do centrali ważną petycję. I tak mijają dni, ale w końcu czterej "rezydenci" spod budki postanowią "wziąć swój los we własne ręce". I będzie dobrze! [PAT]
Autor sztuki: Janusz Anderman
Tytuł oryginalny: „Dzień przed zachodem”
Produkcja: 2003
Premiera TV: 18 styczeń 2004
Reżyseria:
Muzyka:
kompozycja p.t. "Pochód"
opracowanie muzyczne
Obsada:
Kierownik
Pierwszy
Drugi
Trzeci
Czwarty
Listonosz Fatalny
Ormowiec
Działacz
Sołtys
Holender
Szkot
Nauczycielka
Uczeń
Notatki:
Prozaik, scenarzysta, tłumacz, kultowy pisarz swego pokolenia, Janusz Anderman jak mało kto potrafi oddać nastroje rodaków w okresach przełomu, zagubionych, zdezorientowanych, ogłupionych telewizyjną propagandą, pozbawionych jakichkolwiek autorytetów. Anderman nie bardzo wierzy w ich wewnętrzną przemianę w wolnej Polsce, zresztą do bohaterów "Dnia przed zachodem" ta wolność dotarła w mocno skarlałej i groteskowej postaci.
03.190128
(POL) polski,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz